Pragnienie wydostania się z tego przeklętego stanu narasta w sile. Najlepiej byłoby przestać istnieć. Nie być, nie czuć. Tak po prostu. Jeśli nie na zawsze, to chociaż na krótką chwilę. Przekonać się jak to jest przestać czuć. Z pewnością byłaby to niewyobrażalna ulga. W snach znowu widuję całe cierpienie, strach... I tęsknotę. Za tym, dla którego otworzyłem serce - i którego poprzez własne wybory straciłem. Chęć popełnienia samobójstwa nasila się do tego stopnia, że na chwilę odpływam. Całkiem przyjemną chwilę. Niestety (stety?) budzę się w szpitalu z jeszcze większym głazem na piersi. Jednak nie zdobywam się na ten ostateczny krok. Wiadomo, tchórz.